poniedziałek, 15 kwietnia 2024

Ja tu tylko sprzątam

Na początku roku podjęłam postanowienie czytania przynajmniej dwóch książek miesięcznie. Idzie mi całkiem nieźle, powiedziałabym nawet, że z rozmachem, bo spokojnie kończę przydziałowe dwie książki i zaraz zaczynam kolejne (nie pytajcie dlaczego, ale ja nigdy nie czytam jednej książki na raz - kto tak robi?!), które kończę najczęściej w kolejnym miesiącu. Z rachunku matematycznego wychodzą mi więc te średnio dwie książki miesięcznie (choć właśnie skończyłam trzecią w kwietni i zaczynam czwartą - no postęp!).

Podczas domęczania ostatniej książki (bo jak się okazało, jestem masochistką, i zmuszam się do doczytania każdej książki, nawet jeśli mnie wkurza - w końcu za nią zapłaciłam, nie?), zauważyłam pewną cechę, która mnie wkurza u bohaterów, a której nie mogłam przedtem ująć w słowa.

hej, przygodo!

Jest sobie bohater. Bohater, proszę pana, jest zacny. Weteran wojenny, ojciec dzieciom i mąż żonie, a do tego, proszę ja was, waleczny dowódca drużyny najemników. Drużyna ta jest dosyć typową karykaturą różnych typów stereotypowych bohaterów zbudowanych na jednej czesze - jest tam zatem rycerz, elf, goblin, krasnolud, czarodziej i człowiek. Standard. Rycerz jest dzielny i szlachetny (choć ciut przerdzewiały), elf dumny i milczący, krasnolud rubaszny i lubiący wypić, goblin sprytny i zezwierzęcony, czarodziej podstarzały i mający wstydliwy sekret. No dobra, bohaterowie mają po dwie cechy. Ale łapiecie klimat.

Natomiast główny bohater i dowódca tej wesołej ferajny jest typowym dobrodusznym, niby pyskatym i zajmującym się przede wszystkim obijaniem gąb, ale jednak mającym działający kompas moralny człekiem ze wsi. Znaczy żyje z machania mieczykiem i czasem wda się w burdę w karczmie, ale bez wahania obroni damę w potrzebie.

Widzieliśmy to wiele razy. "Władca Pierścieni" i "Wiedźmin" to sztandarowe przykłady serii, w których występują drużyny stworzone z teoretycznie niepasujących do siebie bohaterów, ale wszystko działa jak ta lala. Jest tylko jeden problem.

ja nic nie wiem. nic nie widziałem. nic nie słyszałem

Drużyny bohaterów są spoko. Moralnie szarzy dowódcy drużyn bohaterów są spoko. (Choć jako czytelnicy mamy pewne wymagania co do moralnie szarych bohaterów, którzy mogą być moralnie szarzy na zasadzie podejmowania czasem moralnie wątpliwych decyzji, ale bez przekraczania pewnych granic. Słyszałam pewien komentarz, który do tego pasuje - bohater może czasem obić komuś gębę, a nawet zabić kogoś na zasadzie "cel uświęca środki", ale nie wolno mu krzywdzić zwierząt i dzieci. To wielkie no-no tego świata.) Ale te drużyny i ich dowódcy muszą mieć pewne standardy.

A przede wszystkim MUSZĄ MIEĆ CEL.

Bo wyobraźcie sobie bohatera, który nic nie wie. Zostaje wrzucony w akcje i musi reagować na piętrzące się przed nim problemy, ale sam nie podejmuje żadnych aktywnych działań. Nie do końca rozumie, o co toczy się gra. Nie zna stawki walki. Jedzie do pałacu swojego władcy, ale nie wie, co zamierza powiedzieć. Ktoś go gdzieś wysyła, ale nie mówi mu po co. W sumie to bohater nie wie, po co jest komukolwiek potrzebny. Po prostu JEST.

Niewyobrażalnie?

Ha! A ja właśnie przeczytałam książkę z takim właśnie bohaterem.

I niby wszystko na końcu się wyjaśniło, niby bohater doszedł do wniosków i podjął w końcu jakieś działanie, ale ja przez cały czas zadawałam sobie pytanie:

po co to było?

Podczas czytania tamtej książki długo nie mogłam zrozumieć, co mi w niej nie pasuje. Teoretycznie wszystko było na miejscu. Główny bohater był w gruncie sympatyczny, drużyna różnorodna, akcja wystarczająco zagmatwana, ale też nie napakowana zbyt dużą ilością niepotrzebnych szczegółów.

Co było więc z nią nie tak?

Swego czasu obsesyjnie oglądałam filmiki o pisaniu, zamiast faktycznie pisać. Nie jestem pewna, czy którykolwiek z tych poradników w jakikolwiek sposób mi pomógł, ale zapamiętałam z jednego z nich bardzo ważną uwagę:

Do historii przyciąga czytelnika konflikt wewnętrzny bohatera – pragnienie vs strach. Dobry sposób opowiadania polega na znalezieniu równowagi między fabułą a bohaterami. Bez konfliktu fabularnego – bohaterowie nie zmieniają się. Bez wewnętrznego konfliktu bohatera – fabuła nie ma znaczenia. Nie pozwól, aby bohaterowie byli workami treningowymi dla fabuły. Muszą raczej pokazywać zmianę, dopełnioną przez głębokie pragnienie, które kieruje ich motywacjami, ale jest przeciwstawione strachowi, który ich przed tym powstrzymuje. Jeśli chcesz, żeby Twoja historia oddziaływała na czytelnika, musi być skupiona na bohaterach. To bohaterowie wyruszają w drogę, żeby zrozumieć prawdę o czymś – prawdę, którą chcesz wykrzyczeć zza kadru.

Frodo był tylko małym, słabym hobbitem, ale szedł dzielnie do Mordoru, żeby wrzucić pierścień do wulkanu. Fabuła stawiała przed nim różne przeciwności, ale starał się z nich wybrnąć. Czasem ktoś go uratował. Czasem pomógł mu jego własny spryt. Czasem polegał na swojej dobroci lub zdobytej wcześniej wiedzy.

Geralt nie miał pojęcia, co się działo z Ciri, ale wytrwale przemierzał targany wojną kontynent, żeby ją znaleźć. Zwykle trzymał się na tyłach, ale czasem trafiał na pierwszą linię walk. Poznawał nowych ludzi, odnawiał kontakty, zdobywał informacje. Zabijał, kogo trzeba i ratował, kogo należało. Każdy kolejny etap przybliżający go do odnalezienia córki był okupiony wysiłkiem.

Bohater czytanej ostatnio przeze mnie książki był flagowym przykładem, jak bardzo fabuła może obić komuś gębę. On reagował, ale nie podejmował własnych działań. Jechał do przodu, ale nie znał sensu. Pytał, ale nie wiedział co. W zasadzie na końcu książki wróciliśmy do punktu wyjściowego - bohater wrócił do domu z identycznym założeniem, z jakim przyjechał do niego w drugim rozdziale. A gdy zabrakło pomysłu na popchnięcie fabuły do przodu, po prostu dostawał w łeb i malowniczo tracił przytomność. Serio, ten gość stracił przytomność przynajmniej ze cztery razy na przestrzeni niecałych czterystu stron - to jest raz na sto stron.

Worek treningowy dla fabuły.

Cóż. Bywa.