poniedziałek, 15 stycznia 2024

Samotna wyspa na oceanie

Ponieważ historia Łucji przechodzi gruntowną przebudowę (po razy sto pięćdziesiąty trzeci od jej powstania), a moje kochane przyjaciółki i niezawodne wsparcie autorskie chyba zaczynają mieć powoli dość mojego gadania o pisaniu, postanowiłam zrecyklingować tego bloga do celów własnych.
Nie zamierzam zamieszczać tu prawd objawionych - raczej luźne uwagi i spostrzeżenia okołoksiążkowe, na temat pisania i literatury w całokształcie, czyli wszystko, co kłębi się w mojej głowie i potrzebuje ujścia.
No to w drogę!
 
tło

Nie czytam jakoś wybitnie dużo książek, choć przekraczam średnią statystycznego Polaka, czyli jedną książkę rocznie. W zeszłym roku przeczytałam 15-20 książek (to zależy, czy wliczyć do puli kiepskie erotyki - wiem, rozumiem, nie zamierzam przepraszać). Wybieram raczej fantastykę, ze szczególnym uwielbieniem urban fantasty, a od kilku lat fantasty w nurcie słowiańskim. Większość z tych książek łączą pewne cechy, ale jedna z nich przede wszystkim rzuciła mi się w oczy.

brak rodziny i przyjaciół

Jest sobie główna bohaterka (z jakichś przyczyn częściej dotyczy to płci żeńskiej, a może to ja częściej sięgam po książki, w której głównym bohaterem jest kobieta). Żeby było łatwiej, nazwijmy ją Anna. Anna ma matkę, rzadziej ojca, a jak posiada oboje żyjących rodziców, to w ogóle jedziemy na wypasie. Ma też jedną przyjaciółkę, ewentualnie rodzeństwo (maksymalnie dwoje, no nie przesadzajmy). Jeśli ma przyjaciela mężczyznę, to jest on superprzystojny, a ona podkochuje się w nim bez wzajemności. Częściej na odwrót - on kocha się w niej, ona tego nie zauważa. Czasem spotykamy dalszą rodzinę, jakiegoś wujka, babcię, kuzynkę, zdarza się też były narzeczony, życiowa miłość, która nie wyszła. I na tym koniec. Amen.
Do momentu zawiązania akcji Anna żyje w towarzyskiej próżni - z nikim się nie spotyka, rzadko wychodzi z domu, nie lubi imprez, klubów, plotek przy kawie. Siostra/przyjaciółka co jakiś czas wyciąga ją na siłę i zawsze jest to okraszone pełnym znużenia wewnętrznym monologiem. Praktycznie nie słyszymy o żadnej dalszej rodzinie, kuzynach, sąsiadach. Nie ma znajomych ze studiów, z którymi widuje się raz do roku.
Życie towarzyskie naszej bohaterki zaczyna się dopiero wraz z poznaniem truloffa. Nagle jego przyjaciele stają się jej, siostra/jego przyjaciółka, o którą Anna była zazdrosna, okazuje się tylko siostrą/przyjaciółką i nagle obie dziewczyny zaczyna łączyć wielka przyjaźń. Anna poznaje innych ludzi, związanych bądź nie z truloffem. Zawiera znajomości, przyjaźnie. Część z nich nadal związana jest z irytacją i zmęczeniem koniecznością rozmowy z ludźmi, ale jest to pewien progres.
Czy tylko mnie wydaje się to dziwne?
 
człowiek jest istotą społeczną

Przez całe swoje życie spotykamy setki, może nawet tysiące ludzi. Większość z nich nie zajmuje żadnego znaczącego miejsca w naszej pamięci - kto z nas pamięta kobietę, która dziesięć lat temu pomogła nam zdjąć jogurt z najwyższej półki w sklepie? Jednak niektóre znajomości zostają z nami na zawsze.
Z całą pewnością mogę powiedzieć, że nie jestem typem imprezowym. Mój idealny wieczór to herbata i laptop, ewentualnie książka czy puzzle. Najczęstszy kontakt mam z koleżankami z pracy - nawet sąsiadów nie widuję codziennie. Ba! Ze względu na mój tryb życia zdarza mi się nie widzieć dwa dni rodziców, z którymi mieszkam.
Ale mam znajomych. Przyjaciółki, z którymi rozmawiam prawie codziennie. Koleżanki ze studiów, z którymi spotykam się przynajmniej raz do roku. Koleżanki ze szkoły, z którymi wymieniam się życzeniami świątecznymi i urodzinowymi i przy tej okazji zapytam, co słychać. Sąsiadów, z którymi czasem porozmawiam podczas zamiatania podwórka. Raz na jakiś czas wychodzę nawet na kawę z koleżankami z pracy. Mimo mojego domatorskiego trybu życia jestem wybitnie społeczną osobą.
To nie tak, że uważam bycie mało towarzyskim za wadę. Albo że jestem jakimś szczególnym przypadkiem ekstrawertyka - moja własna matka uważa mnie za najbardziej nudną i nietowarzyską osobę na świecie, bo nie lubię zbyt często wychodzić z domu. I to nie tak, że uważam, że nie istnieją osoby, które nie mają znajomych, ale...
 
powtarzalność
 
Żeby aż tyle? Zrozumiałabym, gdyby coś takiego trafiało się raz na jakiś czas. Dobrze, niech będzie w jednej czwartej książek. Ale ja z trudem potrafię przypomnieć sobie jedną serię, w której bohaterka miała większe grono znajomych (o ile w ogóle) i jakąkolwiek dalszą rodzinę. To się zdarza nagminnie. I zastanawia mnie, skąd się bierze.
Czy to chęć pokazania, że bohaterka jest inna? Czy jej wyobcowanie sprawia, że czuje się ponadto? Czy autorzy (choć częściej chyba są to autorki) zakładają, że czytelniczki są nieśmiałymi samotniczkami bez połowy koleżanki i chcą, żeby bohaterka była im bliższa? A może to kwestia braku w warsztacie - opisywanie postaci, których bohaterka zna od początku wymaga wprawy, żeby od progu nie walnąć czytelnika w głowę cegłą ekspozycji? Trudno stwierdzić.
Być może większość czytelników nie zwraca na to uwagi. Gdy wspomniałam jednej koleżance-czytelniczce o tym problemie zasugerowała mi, że to, że posiadam dużą rodzinę, z którą utrzymuję mniejszy lub większy kontakt, nie jest obecnie normą. I że nie każdy ma osiem ciotek, dziesięciu wujków i dwudziestu kuzynów, z którymi jeśli nawet nie utrzymuje stałego kontaktu, to dowiaduje się pocztą pantoflową o jego aktualnej sytuacji życiowej.
Tylko czy ja naprawdę jestem wyjątkowym płatkiem śniegu?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uprasza się gorąco, aby nie śmiecić. Śmieci są łatwopalne, a my mamy tu małe problemy z niekontrolowanymi pożarami.